Polskie piekiełko

Jeszcze wczoraj planowałem napisać tekst na zupełnie inny temat, jednakże ilość i treść krytycznych komentarzy na Facebooku związana z wystąpieniem sejmowym Jarka Marciniaka i decyzją o wycofaniu projektu obywatelskiego ustawy o TK przekroczyła moje najgorsze wyobrażenia.

Nie pierwszy to raz w historii występuje taki oto ciąg wydarzeń: pojawia się ktoś, kto swoimi ideami/pomysłami pociąga za sobą ludzi. Zaczyna się potem tworzyć istotna liczebnie grupa formułująca nośne dla społeczeństwa (i kraju) hasła i propozycje konkretnych rozwiązań. Wokół tych idei powstaje masowy ruch społeczny, który zaczyna się organizować i formalizować. I do tego momentu wszystko przebiega bez zgrzytu. W momencie gdy ruch, a w szczególności jego formalni i nieformalni przywódcy zaczynają być widoczni (w mediach, na manifestacjach i innych wydarzeniach), kiedy zaczynają być zauważani przez polityków, wtedy budzą się upiory. Nagle pojawia się tłum (nie waham się użyć tego słowa) besserwisserów, którzy skupiają się wyłącznie na krytyce przywódców i ich działań. W drugim szeregu stają ci obrażeni, których pomysły lub osoby nie zostały zaakceptowane. Jedni i drudzy skupiają się na krytyce ruchu i jego przywódców – i to jest pierwszy etap polskiego piekiełka.
Etap drugi zaczyna się próbami tworzenia kolejnych, nowych organizacji o podobnych nazwach i celach. Powstają więc twory (i piszę to bez ironii) takie jak antyPiS, KODE, potem pewnie KODEK, KODEKS, itd. aż do całkowitego wyczerpania pomysłów i obrzydzenia rodakom słusznych idei. Gdy obserwuję te jałowe spory o przywództwo i o racje, staje mi przed oczami wojenka Kargula z Pawlakiem – obu im niby chodziło o to samo, ale racja musiała być po JEGO stronie.
Ludzie mojego pokolenia pamiętają czasy PRLu, gdy w każdej organizacji krytycznej wobec władzy lokowani byli agenci, swoi ludzie, których zadaniem było nie tylko zbieranie informacji i donoszenie tam gdzie trzeba ale, we właściwym momencie, rozwalanie danej grupy od środka. Przecież na nic innego nie czeka Najdroższy Przywódca jak na to, aby wszystkich co nie z PiSem skłócić maksymalnie między sobą. On zna starą rzymską zasadę divide et impera (dziel i rządź). Społeczeństwem podzielonym przy pomocy psychologicznych chwytów łatwo rządzić – szczególnie wtedy, gdy pokaże się palcem „wspólnego” wroga, winnego wszystkich niedogodności życiowych. Raz będzie to Tusk, raz Unia Europejska, innym razem „totalna opozycja”. Nigdy „my władza”. Władza ma zawsze rację i chce dobrze. A to opozycja sprawia, że nie zawsze się udaje. Ja te teksty znam na pamięć, słyszałem je wielokrotnie z ust „drogich przywódców” nieboszczki PZPR. Teraz słyszę je znowu.
Jest też inne łacińskie powiedzenie: „zrobiłem co mogłem, kto umie niech zrobi lepiej”. Dedykuję je wszystkim obrażonym na KOD lub jego przywódców i tym, którzy wiedzą lepiej, co i jak trzeba zrobić i apeluję do was: jeśli nie chcecie się przyłączyć do tego ruchu, który istnieje od prawie 7 miesięcy to skupcie się może na stworzeniu czegoś lepszego. Nie marnujcie czasu i energii wyłącznie na krytykę innych. Jeśli nie chcecie któregoś dnia obudzić się w kraju rządzącym przez dyktatora i jego juntę, zacznijcie wspólnie z innymi budować zręby odnowionej demokracji.
Pamiętajcie bowiem, że Wielki Demiurg siedzi szczęśliwy, bo udaje mu się póki co skutecznie poróżniać ludzi i powolutku wprowadzać dyktaturę – tym razem jednak nie dyktaturę proletariatu ani centralizm demokratyczny, tylko coś znacznie groźniejszego dla całego państwa i społeczeństwa.

I na zakończenie chcę uspokoić wszystkich potencjalnych krytyków – nie jestem i nie wiem jeszcze, czy będę członkiem KODu, aczkolwiek wspieram ten ruch od dawna.

Janusz Muzyczyszyn