“Mroki” Andrzej Borsuk

Wczoraj wybrałem się na spacer, by odreagować to, co się dzieje.

W końcu trafiłem na pasaż handlowy. Młodzieży wokół pełno, nareszcie nie muszą siedzieć po szkołach. Ludzie wokół zadowoleni. Pani w jadłodajni z uśmiechem, łamaną polszczyzną,  przyjmuje zamówienia. Jakaś młoda para właśnie podpisuje umowę na kredyt konsumencki, zapewne na telewizor lub komputer. Szkoda, że nie podzielam ich optymizmu.

Jaką wartość ma dla nich wolność?

Późnym wieczorem naszła mnie taka wizja… Może ktoś to przeczyta, może coś z tego zrozumie, może… Mam nadzieję że ta pośpiesznie napisana historyjka będzie interesująca?

Miało być tak dobrze…

Dzieci właśnie wyjechały na obóz WOT. Nasze ośmiolatki świetnie wyglądały w swoich nowych mundurkach. Miała je odprowadzić żona, ale ostatnio ciągle siedzi w pracy. Duma rozpiera, my przynajmniej coś robimy dla narodu, nie to co te zapite mordy. Sporo o tym mówili wczoraj. Tyle rodzin przepija kasę, daną na dzieci – to się w głowie nie mieści.

Wreszcie trochę czasu dla siebie… Wsiadłem do autobusu. Kasownik skrzeczy że mój bilet jest nieważny, olać…  Jednak po chwili nabrałem rozumu. Często sprawdzają, nie chcę płacić za jazdę na gapę. Wysiadłem dwa przystanki wcześniej i poszedłem do sklepu. Po drodze próbowałem zadzwonić, powiedzieć że się spóźnię, ale – cholera – telefon nie łapie zasięgu, jakiś błąd sieci.  W sklepie poprosiłem o to co zwykle, już miałem pakować, kiedy sprzedawczyni mówi, że karta jest zablokowana.

  • Co… Może spróbuję jeszcze raz?
  • Proszę bardzo – znów to samo.
  • To, w takim razie zapłacę gotówką – mówię z zakłopotaniem.
  • Niestety, tylko na kartę.
  • Co?
  • Alkohol tylko dla pełnoletnich.
  • Przecież pani widzi że nie jestem dzieckiem? – Próbuję jeszcze żartować.
  • Tak, ale takie przepisy. Nie mogę inaczej.

Nie wytrzymałem, dawno nie puściłem tak złożonej wiązanki, w rezultacie zostałem nieomal siłą wyrzucony ze sklepu.

  • Ku***., więcej mnie tu nie zobaczycie!

Nie wiedziałem, jak bardzo prorocze będą te słowa. Resztę drogi przebyłem w podłym nastroju. Telefon nadal nie działał. Jak zwykle… czemu miałaby się zepsuć tylko jedna rzecz?

Przed blokiem stał radiowóz. Pewnie znów sąsiedzi z naprzeciwka, ale o tej porze? Niech ich wreszcie zamkną, zabiorą stąd… Nieważne co, byle by wreszcie był z nimi spokój. Jednak myliłem się, tym razem dzielnicowy pukał do moich drzwi… Osłupiałem, nawet nie pamiętam co mówił. Żeby z taką pierdołą ta pinda ze sklepu na policję zadzwoniła? Jakbym wiedział, jej szyby powybijałbym- przynajmniej miałaby konkretny powód…

 

Pamiętam tylko słowa “wyjaśnimy to sobie na komisariacie”, gdy wsiadaliśmy do radiowozu. Tyle że na miejscu nikomu nie spieszyło się z wyjaśnieniami. Dzielnicowy przywiózł mnie do aresztu i zniknął chwilę później. Policjant, którego widziałem na miejscu, jedynie spojrzał na mnie obojętnie i nie powiedział ani słowa. Był też współwięzień, ale ten jedynie obrócił się na drugi bok. Tak minęła bezsenna noc.

Na drugi dzień dostałem akt oskarżenia. Kilometry najróżniejszych paragrafów, wszystko napisane tak, że nie rozumiałem nawet pierwszego zdania. Mój współwięzień podszedł, wziął z moich zdrętwiałych rąk pismo i przejrzał pobieżnie…

  • Minister Sprawiedliwości ustali co jest złe. Prokurator Generalny znajdzie winnego. Naczelny Sędzia wyda wyrok.

Spojrzałem na niego, co to miało znaczyć?

  • Jeden ch** w trzech osobach…
  • Za głupią awanturę w sklepie? Co mi zrobią? Mandat wlepią? Adwokata nie będę potrzebował!
  • Bronić to się trzeba było sześć lat temu…
  • … a o sklepie tu nie napisali ani słowa – dodał po chwili oddając pismo.

Dalej nie rozumiałem, zupełnie, jakby żył w swoim własnym świecie. Już miałem coś powiedzieć, ale w tym momencie wszedł policjant i powiedział, że pora jechać…

  • Chcieliście swoich sądów, to je macie – współwięzień rzucił na odchodne.

Gmach sądu wyglądał okazale, ale gdy skręciliśmy, by pojechać od tyłu, zobaczyłem obdrapane ściany. Podwórze, tak samo jak każde inne, śmierdziało moczem. Dwóch policjantów zaprowadziło mnie pod salę rozpraw, tam czekaliśmy godzinę, może dłużej, nie sposób określić, nie mając zegarka. W końcu przyszedł jakiś młody człowiek i weszliśmy. Zaczęło się czytanie oskarżenia. Niekończący się korowód paragrafów. Spojrzałem na siedzącego obok mnie człowieka. Nie wyglądał na zainteresowanego tym, co się dzieje wokół. Naprzeciwko stał jakiś starszy człowiek  i monotonnie odczytywał wszystko z kartki. Padły takie słowa jak “wychowanie w trzeźwości”, “nie odbieranie wezwań”, “naruszenie warunków programu 500+” i wreszcie “prewencyjne zajęcie majątku”… Zrozumiałem, że to nie skończy mandatem. Nie wytrzymałem.

  • Nie możecie! Za głupią awanturę w sklepie?
  • Proszę siadać!

Spanikowałem! Zacząłem wrzeszczeć, że policzę się z tą zdzirą. Zanim zorientowałem się, byłem już poza salą, a przy okazji oberwałem czymś prosto w twarz…  Teraz dodatkowo miałem na koncie obrazę sądu. Nie pomogło tłumaczenie, że mówiąc “zdzira”, nie miałem na myśli sędziego, że nawet nie zwróciłem uwagi na to, że to kobieta.

Do radiowozu trafiłem już w kajdankach.

Nie wiem, gdzie mnie wieźli. Po drodze radiowóz zatrzymał się koło nieszczęsnego sklepu, od którego wszystko się zaczęło. Pomyślałem, że może porozmawiają ze sprzedawczynią, może wszystko się wyjaśni. Jednak myliłem się, po chwili policjant wyszedł targając skrzynkę piwa.

  • Hej! Pomóż mi. Tam jest jeszcze druga! Nie będę sam tego nosił.
  • A co, ja mam to dźwigać? Niech on to weźmie!
  • Kto? Ten?
  • Niech się przyzwyczaja.
  • W kajdankach? – spytałem zaskoczony.
  • Dobra rozkuj go. Tylko nie rób głupot – rzucił do mnie.

Jak tylko policjant uwolnił jedną rękę, pchnąłem go na stojącą za nim skrzynkę i rzuciłem się przed siebie. Za sobą słyszałem przekleństwa i dźwięk tłuczonego szkła. Bałem się, że za chwilę usłyszę strzały, więc pędziłem jak szalony, nie oglądając się ani razu. Strach dodał mi skrzydeł. Pędziłem pók,i nie straciłem tchu, a gdy już straciłem oddech, pędziłem dalej, aż wreszcie pociemniało mi w oczach.

Ocknąłem się leżąc w krzakach. Obok przejeżdżało jakieś auto, nie miałem odwagi wyjrzeć. Prawa ręka mi zdrętwiała, metalowa klamra mocno zacisnęła się na nadgarstku. Powoli zaczynałem rozumieć jak bardzo się pogrążyłem. Długo zastanawiałem się, dokąd iść, wreszcie postanowiłem, że pora uciekać jak najdalej od tego kraju.

Był wieczór, więc zacząłem iść na zachód. Początkowo planowałem iść dzień i noc, ale wkrótce zrozumiałem że nie dam rady. To miała być moja druga nieprzespana noc, szybko zacząłem opadać z sił. Nie wiedziałem nawet, czy nie krążę w kółko. Wreszcie zasnąłem na przystanku. Rano obudziłem się, dygocząc z zimna. Czułem przemożne pragnienie i głód. Skuta kajdankami ręka zrobiła się sina. Zacząłem patrzeć, jak przynajmniej poluzować ucisk, gdy odkryłem że kluczyki nadal wisiały w zamku. Cóż za szczęście! Pragnienie zaspokoiłem w pobliskiej kałuży, obmyłem też twarz w nadziei, że przynajmniej z daleka nie będę wyglądał jak bezdomny.  Po całej nocy najbardziej bolała mnie ręka, która teraz pulsowała jak szalona.

Wyruszyłem dalej w podróż. Musiałem coraz częściej robić przerwy, ponieważ bardzo szybko obtarłem sobie nogi i dorobiłem się gigantycznych bąbli. Próbując unikać dróg, co chwilę pakowałem się w jakieś chaszcze i musiałem zawracać. Nie wiem, jak długo włóczyłem się w ten sposób. Głód dawał mi się już poważnie we znaki, gdy wreszcie późnym wieczorem dotarłem do przecinających drogę zasieków. Obok był znak informujący że opuszczam teren zabudowany – cóż za głupi sposób oznaczania granic.

Zacząłem iść wzdłuż ogrodzenia z drutu kolczastego… i znów dopisało mi szczęście. W zasiekach była szczelina, którą ktoś wcześniej wyciął. Ostrożnie zacząłem się przeciskać, ale niestety zaczepiłem rękawem. Próbując się wyswobodzić, zaplątałem się jeszcze bardziej. Utknę tutaj! Zacząłem się szarpać, rozerwałem rękaw i koszulę na całej długości i pociąłem sobie obie dłonie, ale w końcu uwolniłem się i co najważniejsze byłem po drugiej stronie.Zrobiłem przy tym sporo hałasu. Metaliczny brzęk przewodów rozegrał się wzdłuż całego ogrodzenia. Nie musiałem długo czekać by uchwyciły mnie światła dwóch latarek, Oślepiony nie potrafiłem rozróżnić mundurów, nie wiedziałem, czy mnie zrozumieją, ale miałem nadzieję że tyle są w stanie pojąć

  • Azyl – rzuciłem ochrypłym głosem, samemu zaskoczony jego brzmieniem.
  • Popatrz kolejny – powiedział strażnik.

Zdziwiłem się że mówi po polsku, ale przecież strażnik powinien znać języki. Drugi podszedł do mnie i spojrzał na wytatuowaną na ramieniu podobiznę Kaczyńskiego

  • Ciebie to chyba do Syrii wyślą.

 

Andrzej Borsuk