Waginy wszystkich krajów łączcie się!

Rewolucja „Solidarności” była rewolucją męską i – w gruncie rzeczy konserwatywną. Agnieszka Graff znakomicie zanalizowała to zjawisko w książce „Świat bez kobiet”, Przemysław Czapliński pokazał, że u korzeni tej rewolucji był „plebejski sarmatyzm” – ideologia, która w późnym PRL miała spajać naród. Między ekranizacją „Potopu”, a protestami robotniczymi na Wybrzeżu istnieje, dowodzi Czapliński, bezpośredni związek.

Oczywiście ożywianie „chochoła sarmackiej glorii” nie służyło demontażowi Polski Ludowej. Po prostu sarmatyzm był jedynym historycznym spoiwem narodu, który paradoksalnie w swojej masie miał chłopskie korzenie, a w modernizującej się Polsce Ludowej, te chłopskie korzenie stały się elementem wstydliwej i ukrywanej genealogii. Sarmatyzm plebejski miał więc nobilitować szerokie masy, lecz proces nobilitacji wymknął się spod kontroli w momencie, gdy te szerokie rzesze zaczęły domagać się nobilitacji rzeczywistej (której PRL dać nie mógł), a nie tylko symbolicznej (którą PRL gospodarował w sposób inflacyjny). Tak więc ruch „Solidarności” był rewolucją „panów braci”, sejmikującą, rajcującą, maryjną, patriarchalną i konserwatywną obyczajowo. Wymownym tego symbolem było hasło wypisane na murze stoczni: „Kobiety! Zostańcie w domu, my tu walczymy o Polskę”.

Na naszych oczach doszło do wyczerpania się potencjału tej rewolucji. To się wydarzyło w ubiegłym tygodniu, kiedy jej późne dzieci – Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda i Beata Szydło – poparli wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji w Polsce. To, co wydarzyło się w miniony weekend, to było tsunami. Kobiety wyszły z domu. Wyszły walczyć o swoje prawa, ale wyszły też walczyć o Polskę. Tę samą Polskę, o którą walczy KOD. Demokratyczną, liberalną, otwartą, wolną, tolerancyjną, nowoczesną, obywatelską, wspólnotową. Demokracja jest dzisiaj kobietą!

Tych kobiet było na ulicach kilkunastu polskich miast tysiące. Ale miliony, tak miliony, nie waham używać się tak wielkiej liczby, które pozostały w domach były nie mniej wkurzone. I jeśli ten rząd i ten parlament będą dalej zaostrzać kurs, to muszą się liczyć z tym, że te miliony wyjdą na ulicę. Wojna o prawo do aborcji nie jest wcale wojną symboliczną, to wojna o ciała, o intymność, to wojna często o życie kobiet i jego wartość. PiS idzie na wojnę nie z mitycznym „układem”, nie z Trybunałem Konstytucyjnym i nie z III RP. PiS rozpętuje wojnę z narodem, a przynajmniej jego znaczną częścią. Jarosław Kaczyński nie może żyć bez konfliktu, ale wydaje się, że konflikt, który wywołał przerośnie go.

Mam głęboką nadzieję, że w miniony weekend rozpoczęła się w Polsce rewolucja. I nie mam wątpliwości, że jeśli tak jest, to jest to rewolucja kobiet. Ta rewolucja jest Polsce bardzo potrzebna, bo „męska rewolucja” wyczerpała swój potencjał, wynaturzyła się i jest karykaturą samej siebie sprzed lat. „Męska” rewolucja Solidarności przyniosła Polsce wielkie osiągnięcia. Staliśmy się częścią świata Zachodu. NATO, UE i Schengen – to jej zasługi. Ale ta rewolucja nie przeniosła się w dostatecznym stopniu na „miękką” sferę oddziaływań społecznych. Tu potrzeba rewolucji kobiet domagających się swoich praw i, używając terminologii tak chętnie ostatnio przywoływanego Tadeusza Boya-Żeleńskiego, „reformy obyczajów”. Ta rewolucja, jeśli ma się dokonać, musi aktywizować mężczyzn. Jej hasłem powinno być „Mężczyźni wyjdźcie z domu i walczcie razem z nami o Polskę!”

 Wojciech Śmieja
Powyższy tekst wyraża osobiste poglądy Autora.

Comments are closed.