Beato, publikuj!

Puśćmy wodze fantazji: Jarosław Kaczyński proponuje kompromis w sprawie Trybunału. Wyda polecenie prezydentowi, by zaprzysiągł trójkę sędziów wybranych przez poprzedni sejm, wyda polecenie parlamentowi, by przyjął ustawę uchylającą ustawę paraliżującą prace Trybunału. W zamian chce tylko, by uznać ostatnie posiedzenie Trybunału za niebyłe, zaś wyrok za nieważny i zrezygnować z jego publikacji. Wielkie zwycięstwo, prawda? Prawda! Byłoby to wielkie zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego.

Twarde stanowisko rdzenia PiS w sprawie Trybunału otoczone jest przez łagodniejsze słowa innych działaczy. Niektóre z nich nie są tak bardzo odległe od scenariusza zaprezentowanego powyżej, inne trzymają się twardszej linii partii. Wszystkie mają jednak jedną wspólną cechę: podkreślają niejasność sytuacji i stwierdzają, że jest to problem polityczny i politycznie trzeba go rozwiązać. Politycznie czyli na drodze rozmów z opozycją i poszukując kompromisowego rozwiązania. Pozostaje jedynie kwestia, która ze stron posunie się bardziej. Brzmi dobrze?

Być może tak brzmi, ale należy zauważyć tu pułapkę. Uznanie tego problemu za  „polityczny” oznacza przyznanie, że nie jest to problem natury prawnej i instytucjonalnej. Zmiana postrzegania tego problemu na polityczny jest właśnie celem PiS. Dziś wszystkie główne instytucje prawne oraz kilka wydziałów prawa w kraju oraz organizacje międzynarodowe jednoznacznie oceniają sytuację faktyczną, zaś poważnych głosów odrębnych brak (nie licząc oczywiście poważnych ekspertyz magistra prawa Zbigniewa Ziobry i magister administracji Beaty Kempy). Sytuacja faktyczna jest zatem jednoznaczna. Nazwanie jej „polityczną” to sposób na jej relatywizację.

Dlaczego to takie ważne dla PiS? Bo nawet gdyby za cenę uznania tego faktu miało wycofać się prawie ze wszystkiego, co w sprawie Trybunału do tej pory zrobiło, to ustanowiłoby precedens. Trybunał stałby się zabawką w rękach polityków, w pełni ubezwłasnowolnioną. Decyzje o tym, które wyroki uznać, a które pominąć, byłyby od tej pory sprawą stricte polityczną, a nie prawną. Bo skoro można zrobić jeden polityczny deal, to dlaczego nie następny, a do tego prostszy do wytłumaczenia instytucjom międzynarodowym.

Dlatego nie można dopuścić do politycznego kompromisu. Mamy ustrojowe zasady i zgodność prawników co do ich obowiązywania. Jeśli to wszystko zignorujemy, kryzys konstytucyjny zmieni się w postępujący demontaż ustroju.

Tomasz Kasprowicz

Powyższy tekst wyraża osobiste poglądy jego Autora.