Polemicznie z pomnikiem Lecha

Mój prywatny komentarz do sprawy dokumentów TW „Bolka”

Wałęsę kocham i podziwiam. Nie jest to miłość ślepa. Wiem doskonale, jakie wady ma mój Bohater – jest przemądrzały, samowolny, dumny, charakterny i strasznie honorny. Wraz z jego zaletami składają się one jednak na idealną mieszankę cech, jakich wymaga przywództwo w niebezpiecznych czasach.

W pierwszym momencie, kiedy wybuchła cała afera wokół jego współpracy z tajnymi służbami PRL, poczułem wielką złość wobec osób publikujących materiały komunistycznej bezpieki. Do Lecha Wałęsy mam stosunek dość familiarny – uważam go za jednego z polskich Ojców Narodu – a jak to bywa z rodziną, kiedy ktoś ją krzywdzi, nie jest łatwo zachować się racjonalnie. Kiedy jednak nieco ochłonąłem, poczułem, że muszę zgodzić się z poglądem, że nawołując do otwartych rozliczeń z trudnymi kartami polskiej historii nie można być wybiórczym. Lech Wałęsa przyznał już lata temu, że podpisywał jakieś esbeckie dokumenty. Słowo klucz – „jakieś”. Nigdy nie wyjaśnił dość jasno, co się w tamtym czasie zdarzyło, a może warto było rzucić się na tę bombę i tym sposobem rozładować ją raz a porządnie i nie dopuszczać do snucia domysłów i nieustannego wracania do sprawy… O to mam do Lecha Wałęsy dużą pretensję.

Jednak te wszystkie wątpliwości nie ostudziły tak zupełnie do końca mojej złości. A to dlatego, że – zgodnie z przyjętym w ostatnim czasie sposobem funkcjonowania debaty publicznej – wyrok na Wałęsę już zapadł. Bez udziału sądu, obrońców i nawet samego oskarżonego. I przepraszam najmocniej, ale guzik mnie interesują niekończące się rozważania publicystów i nijak mnie nie przekonują analizy historyków. Tak ważna sprawa nie może być rozstrzygana przy kawie i ciachu przed obiektywem kamery tej czy innej stacji telewizyjnej. Dopóki prawomocnie nie zostanie stwierdzone: „Lech Wałęsa TeWu Bolkiem był i kropka” – to dla mnie cały ten jazgot, to tylko wiele hałasu o nic. Nikt nikogo nie przekona do swojej interpretacji, zostaniemy każdy w swoim okopie i na tym się skończy.

Do momentu, w którym taki wyrok usłyszę, pragnę przypomnieć tylko kilka drobnych rzeczy: „domniemanie niewinności”, „nikt nie będzie skazany bez wyroku sądu” oraz „wątpliwości nie można rozstrzygać na niekorzyść oskarżonego”. Takie oto drobiazgi. Możliwe, że kiedyś poznamy rozstrzygnięcie w tej sprawie. Nie wiem, czy – gdyby okazało się, że Lech Wałęsa rzeczywiście donosił na przyjaciół, kolegów, współpracowników – będę dalej cenił go równie wysoko, jak dziś. Może tak, może nie. Historia zna wiele przykładów bohaterów, którzy mieli za pazurami niejeden naprawdę zły uczynek, a którzy po przejściu wstrząsu moralnego podnosili się z tego zła i stawali się bohaterami właśnie. Żeby daleko nie szukać – święty Paweł czy święty Franciszek. Bohater bez skazy to piękna idea, ale wciąż tylko idea.

Jednego jestem jednak pewien: jeśli ta odsłona polskiego maccartyzmu okaże się być sfingowana, to nikt z nas na tym nie skorzysta. Z ewentualnymi fałszerzami włącznie.

Tomek Tarmas

Powyższy tekst stanowi wyraz prywatnych poglądów Autora.

 

Comments are closed.